loader image

DIOZ zajumał nam koty, czyli gorzkie uwagi o pomocy zwierzętom z Ukrainy

Biało-bura kotka siedzi na podłodze

Pomoc ukraińskim zwierzętom wygląda też tak. Działający w naszym imieniu wolontariusz odebrał we Lwowie ok. 40 kotów . Osobie, która mu je przekazała, zostawił informację, że trafią pod opiekę naszej fundacji. Jednak gdy w Przemyślu zatrzymał się, by zostawić „Adzie” i DIOZ-owi psy, które dla nich przewoził, koty zostały mu zabrane.

Mam kilka bardzo gorzkich refleksji z obserwacji tego, co się dzieje wokół pomocy ukraińskim zwierzętom.

Na wstępie chciałam przypomnieć mój post z marca 2015 roku. Sprzed 7 lat; niemal co do dnia. To wtedy przyjechała do nas pierwsza kotka z Dniepra. Tak, z tego obecnie chyba najsłynniejszego schroniska „Friend”. Na zdjęciu u góry jest właśnie Santa, o której mowa w poniższym poście.

Kocie Hospicjum jako fundacja działa 10 lat. Z polską bezdomnością zwierząt towarzyszących mam do czynienia od lat dwudziestu. Nie zaczynałam jako mała dziewczynka, ale jako dorosła, trzydziestoletnia kobieta. Nauczyłam się naprawdę sporo, a moje doświadczenie uważam za na tyle cenne, by się na nim opierać.

Nie wyrywałam się zatem, jak klasyczna polska husaria, z zamiarem zbawienia i wyzwolenia wszystkich od zła wszelkiego zaraz i natychmiast. Nie z lenistwa, ale z tej prostej świadomości, którą ma wiele osób z wielu organizacji działających nie od wczoraj – niesienie pomocy to nie sprint, ale maraton, dobra organizacja i strategia.

Nie dołączałam w obecnej sytuacji do żadnych grup, ale skupiłam się na tym, co mogę zrobić. Dlatego nie mam zbiórki na hipotetyczne koty, które może przyjadą. Pomogłam raptem jednej osobie i jej trzem kotom.

Wystraszony kot tricolor na beżowym posłanku.
Ukraińska kotka Miłka. Jedno z trzech zwierząt z Kijowa, które w ubiegłą niedzielę przyjechały do Kociego Hospicjum / Kocie Hospicjum

Nie dobijam się o możliwość zbawiania świata teraz, bo wiem, że ten zapał niedługo opadnie, a potrzeby nie znikną, a wręcz mogą okazać się większe.

Dlatego nie latam po polskim internecie zostawiając swoje namiary wszędzie, gdzie się da. Czytam głównie strony ukraińskich wolontariuszy działających na rzecz zwierząt. I to nie we Lwowie, a w Kijowie, Charkowie, Krzemieńczuku i in.

I powtórzę to, co pisałam już wcześniej – stamtąd wyjeżdżają osoby ze swoimi zwierzętami. Ci którzy zajmują się bezdomniakami (w tym schroniska i przytuliska) zostają. Walczą o życie i przetrwanie razem ze swoimi zwierzętami. Nie ma żadnej możliwości dotarcia do nich z pomocą z zewnątrz dopóki nie ustaną działania wojenne.

A teraz chciałabym napisać o kuriozalnej sytuacji jaka spotkała nas ze strony czołowych (w sensie „medialnych”) polskich organizacji.

Ja, jako Kocie Hospicjum, postanowiłam przyjąć strategię oczekiwania – czyli: kiedy zwróci się do mnie z prośbą o pomoc któraś z zaprzyjaźnionych organizacji, czy osób – będę gotowa od ręki. Ale Ola z Azylu dla Królików, nie mogąc ustalić czegokolwiek w sprawie pomocy temu akurat gatunkowi, wzięła sprawy w swoje ręce i opłaciła koszty wyprawy do Lwowa po króliki właśnie. Zapytała mnie, czy jak będą koty, to wolontariusz ma zabierać i przywieźć do nas. Oczywiście się zgodziłam.

Działający w imieniu Azylu dla Królików i naszym wolontariusz odebrał we Lwowie psy dla innych organizacji, króliki dla Azylu i ok. 40 kotów dla nas. Osobie, która mu koty przekazała, zostawił informację, że trafią pod opiekę naszej fundacji – legalnej organizacji OPP. 

Jednak zwierzęta, które miały przyjechać do Torunia, zostały mu odebrane w Przemyślu, w „Adzie”, przy radosnym współudziale DIOZ-u, gdzie wolontariusz zatrzymał się, by przekazać im psy.

Ostał mu się ino królik. Na szczęście owego królika.

Biało-czarny kot zwinięty w kłębek na beżowym legowisku
Szulz, drugi z trzech ukraińskich kotów, które w ubiegłą niedzielę przyjechały do Kociego Hospicjum z Kijowa / Kocie Hospicjum

Spoko. Ja mam co robić.

Oki – uznaję, żem nieznana, niegodna, mało medialna itd.

Ale serio??? Mają za mało roboty? Kotów z Ukrainy im nie starczy, żeby się wylansować?

W zasadzie to śmiać mi się chciało.

Ale mam też gorzką refleksję – za kilka tygodni zapał opadnie. Znajdą się inne medialne „psy na łańcuchu”, „klinika dla maltretowanych psów we Lwowie” i tam pobiegną sobie łzawoocy i wrzaskliwi żądni chwały, sławy i…

A zasuwać systematycznie i konsekwentnie będą inni.

Żenada.

P.S. Co będzie w sytuacji, gdy tej osobie, która przekazała wolontariuszowi koty, nie będzie wszystko jedno i będzie chciała dowiedzieć się, co z tymi zwierzętami się stało? Kto jest za nie odpowiedzialny? Kto będzie się tłumaczył z ich zniknięcia?

***

Tekst ukazał się kilka godzin wcześniej w niemal identycznej wersji na naszym Facebooku.