
Pod jednym z naszych postów na Facebooku ktoś w komentarzu zadał pytanie: „Dlaczego to się nazywa hospicjum? Przecież tyle tu dobrych, radosnych opowieści, a i adopcje się zdarzają”.
[niniejszy tekst ukazał się oryginalnie 10 lutego 2016 na naszym fanpejdżu na FB]
Mogłabym przewrotnie napisać, że staliście się obiektem socjotechnicznej manipulacji. Obserwując bowiem reakcje na wiadomości o odejściu kolejnych kotów w naszym hospicjum, widziałam, jak ludzie nie chcą czytać takich informacji. Unikają ich, a tym samym zaczynają unikać nas.
Bo jak można skomentować kolejny post o śmierci kota? Przecież
ludzie mają swoje problemy,
swoje dramaty, a w internecie poszukują pokrzepienia i wsparcia. Oraz rozrywki. Chcą widzieć szczęśliwe zakończenia, które pozwalają mieć nadzieję, że z najgorszych opresji można wyjść cało, zdrowo i żyć długo i szczęśliwie.
I kiedy odpuściłam i sobie i Wam raportowanie kolejnych zgonów w Kocim Hospicjum, czekałam na takie właśnie pytanie: ale właściwie dlaczego to się nazywa „hospicjum”?
Media społecznościowe to dla mnie ciągle wielka niewiadoma. Pisać o chorobach, umieraniu, śmierci – nie za dobrze. Nie pisać – grozi zakłamaniem rzeczywistości.

Obserwuję te mechanizmy i usiłuję dopasować się do nich tak, by przyniosło to jak największa korzyść fundacji i jej podopiecznym.
Wracam zatem do początku.
Stworzyłam to miejsce, by koty stare, nieuleczalnie chore, miały gdzie odchodzić w spokoju. W zadufanej ambicji sądziłam, że mogę tak pisać o umieraniu i śmierci, by przywrócić tym aspektom życia należne im miejsce w kręgu czasu. Że mogę coś zmienić…
Bo każde, nawet to uratowane, najdłuższe i najszczęśliwsze życie kończy się… śmiercią. Ot, taki truizm.
Tak, Drodzy Moi, to jest hospicjum. Kryteria doboru podopiecznych nie zmieniły się od lat i koty, które tu trafiają można ogólnie określić przede wszystkim mianem: „nieadopcyjne”.

Na tym kryterium opiera się też nasza, wieloletnia już, współpraca z toruńskim schroniskiem. Załączona do posta kompilacja fotek przedstawia niektórych podopiecznych fundacji, którzy przyszli właśnie ze schroniska w zeszłym roku. I u nas koty te znalazły swój dom na ostatnie dni życia.
Ten dobór fotek jest szczególny pod jeszcze jednym względem. Anasazi, Boka, Nimeh, Hazira to koty, które trafiły do schroniska z ulicy. To koty bardzo stare i bardzo schorowane. Koty, które najprawdopodobniej zostały porzucone stosunkowo niedawno przed ich znalezieniem. Koty, które najprawdopodobniej były czyjeś.
To takie koty, które najdosadniej uzmysławiają mi
powód utworzenia Kociego Hospicjum.
To zawsze było i będzie hospicjum. Statystyki pokazują to najdobitniej.
Nie oznacza to jednak, że nie ma tu życia. Nie oznacza, że nie ma radości, choćby z takich „wpadek przy pracy”, jak ostatnia adopcja Lutki i Kiore.

To, że jest to hospicjum, a pensjonariuszy dobiera się pod szczególnym kątem, nie musi wykluczać od razu kilku tygodni, czy nawet lat w cieple, na kocyku, z pełną miską i czystą kuwetą.
I z człowiekiem, który jest obok.
**
[Anasazi, Boka, Hazira i Nimeh nie doczekały przeprowadzki Kociego Hospicjum do obecnej siedziby. Zmarły w latach 2015-2016.]
Udostępnij:
- Click to share on Facebook (Opens in new window)
- Click to share on Twitter (Opens in new window)
- Click to share on Tumblr (Opens in new window)
- Click to share on Pinterest (Opens in new window)
- Click to share on Pocket (Opens in new window)
- Click to share on Telegram (Opens in new window)
- Click to share on WhatsApp (Opens in new window)
- Click to email a link to a friend (Opens in new window)